Wacuś, mały kundelek o głosie zachrypniętym od bezskutecznego wzywania pomocy…
Niemłody, o urodzie która nie powaliła na kolana zwiedzających schronisko…
Patrzących na zwierzęta, ale nie słyszących ich głosu, ani prosby zawartej w głębi przerażonych oczu..
Wacuś wołał głośno, tak głośno, że aż ochrypł. Wołał w imieniu swoim i bokserki, która nie miała siły wydobyc z siebie głosu, tak sparaliżował ją lęk przed miejscem, gdzie znalazła się niespodziewanie. Wyrzucona z samochodu przez „właściciela” nie opuszczała budki całkowicie załamana. Obydwa psiaki zabrałyśmy jednocześnie. Wacuś zajął miejsce z tyłu, gdzie od razu zwinął sie w kółeczko i zasnął. Boksia ułożyła swoje krągłe wyłysiałe ciałko i widziałam jak powoli ogarnia ją sen, jak zamykają się zmęczone oczka – pierwszy od kilku dni sen, nie przerywany lękiem o własne życie, bez strachu o to, że za chwilę można paść od kłów współtowarzyszy schroniskowej niedoli.
Dojechałyśmy do lecznicy SOWA, gdzie Boksia została w szpitaliku dla chorych zwierząt. Biernie poddała się zabiegom, czyszczeniu uszu, bolesnym zeskrobinom, trochę niespokojnie zerkała na weterynarza, być może kojarzył jej się z pięlęgniarzem ze schroniska. Z przerażeniem zobaczyłam, że ma tak krótko cięty ogon, że wisi tylko flaczek skóry, ale nie przeszkodziło to Boksince pokazać, że nam zaufała. Wymachiwała po prostu całą okrągłą dupinką na wszystkie strony, nawet podskoczyła kilka razy radośnie. Zal było patrzeć, ja lekarz zabiera ją do szpitalika, ta kochana kluseczka podbiła mi serce od razu.
W tym czasie Wacuś grzecznie, jak przystało na porządnego psa, czekał na nas pochrapując .Pojechał do Domu Tymczasowego, gdzie oczekuje na człowieka, który zauważy, że w małym Wacusiu bije wielkie kochające serduszko i zabierze go do domu.