Dziś w godzinach późno popołudniowych odeszła Jeżynka – Igiełka.
Pisałem o niej w piątek. Po podaniu leków oraz kroplówek, wczoraj już doszła do siebie, zaczęła zachowywać się jak bardzo żywy i ruchliwy jeżyk, chętnie zajadała pokrojoną na malutkie kawałeczki wołowinę. Zabraliśmy ją od Pani doktor wczoraj przed południem. Cały czas kichała i kasłała, ale wydawało się, że najgorsze już za nami.
Zaczęła się trochę otwierać – pozwalała mi łaskotać się po brzuchu, a po pewnym czasie wcale nie zwijała się w kulkę kiedy brałem ją na ręce. Jadła również z mojego palca siedząc mi na kolanach i wchodziła mi na ramię niczym oswojony szczur. Naprawdę byłem pewien, że teraz będzie już tylko lepiej. Dowiedzieliśmy się, że będziemy musieli ją przezimować, ponieważ zapewne nie dojdzie do siebie przed zimą na tyle, aby móc sobie dać radę. Kupiliśmy wczoraj specjalnie dla niej klatkę oraz siano, w którym tak lubiła się zagrzebywać. Ja miałem już plany stworzenia specjalnego bloga, w którym mógłbym opisywać jej losy w naszym domu…
Niestety już wczoraj po południu jej stan się pogorszył – była osowiała, nie chciała jeść. Na początku myślałem, że po prostu jest przyzwyczajona do spania w dzień i wieczorem się znów bardziej uaktywni. Niestety wieczorem nadal nie było lepiej – co prawda zjadła trochę mięsa i karmy dla psów z puszki oraz piła wodę, ale nie była już tak ruchliwa i pogodna jak jeszcze kilka godzin wcześniej.
Kiedy rano wstaliśmy, okazało sie, że prawie nie ruszyła zostawionego jej na noc jedzenia. Ubyło jedynie trochę wody. Nie chciała już wcale jeść ani pić. Postanowiłem zabrać ją do lecznicy SOWA. Na miejscu spotkałem się z bardzo dobrym przyjęciem przez Panią doktor, która co prawda przyznała, że nie miała do czynienia z jeżem, ale zapewniła, że postara się pomóc. Zrobiliśmy Jeżynce prześwietlenie. Okazało się, zgodnie z wcześniejszymi przypuszczeniami, że najpewniej ma ciężkie zapalenie płuc. Dostała silniejszy antybiotych, serydy oraz jeszcze jakieś leki oraz do domu kroplówkę podskórną z glukozy z witaminami (i chyba czymś jeszcze…).
Niestety nadal nie chciała pić ani jeść. Coraz gorzej się czuła, w końcu stawiana na nogi zaczynała się słaniać.
Późnym popołudniem przestała oddychać, odeszła…
Zapamiętam ją na zawsze, jak wskrobuje się na moje ramię niczym oswojony szczur, ustawiając jednocześnie swoje igiełki tak, że mogłem przytulić się do niej twarzą nie czując ukłuć.
Była kochana.
Zamieszczam kilka zdjęć jeszcze z wczorajszego ranka: