Opiekun kota ani na chwilę nie ustawał w poszukiwaniach. Całą okolicę obkleił ogłoszeniami ze zdjęciem zaginionego kota. Dzięki przychylności pracowników kliniki mógł spędzać w niej noce, podczas których poszukiwania były najbardziej intensywne. W dzień wystawił klatkę pułapkę w miejscu, gdzie Ptyś był widziany ostatni raz. Ten teren jednak którejś nocy został zamknięty, co uniemożliwiło panu Dominikowi sprawdzanie, czy kot został złapany w klatkę. Kolejny raz z pomocą przyszły służby miejskie – dyżurny policji wezwał na miejsce strażaków, którzy w nocy przepiłowali kłódkę. Rankiem o tym fakcie został poinformowany właściciel posesji, który także włączył się do pomocy, zezwalając panu Dominikowi na poszukiwania. Mimo to Ptyś się nie pokazał.
Dopiero w czwartek rano wytrwałość w poszukiwaniach opłaciła się. Portier parkingu, na którym pierwszego dnia schował się kot, powiadomił pana Dominika, że w okolicy pojawiło się podobne zwierzę. Opiekun cały czas był na miejscu, stąd jego reakcja była natychmiastowa. Gdy zjawił się na parkingu, zobaczył przemęczonego i wygłodniałego kota, który już nie bronił się i nie uciekał. Wrocił tam, gdzie był pan Dominik zupełnie tak jakby chciał być odnaleziony. Cztery doby tułaczki dobiegły końca.
Ta historia dowodzi jak ogromne było zaangażowanie i zdeterminowanie w walce o pomoc bezbronnemu zwierzęciu. Pan Dominik ani przez chwilę nie stracił nadziei, że odnajdzie Ptysia, robiąc przy tym wszystko co możliwe, by kot wrócił do niego. Zaangażował służby miejskie, pracowników pobliskich zakładów i zupełnie obcych ludzi, którzy wykazali się zrozumieniem i empatią. Być może jest to znak, że świadomość społeczna na temat zwierząt i ich potrzeb jest coraz większa.