Tytuł wydaje się lekki i można by rzec, że nawet zabawny… ale nie, to co chciałabym opisać nie jest ani lekkie ani zabawne.
Całość historii jest tak przykra, że może choć ten tytuł pomimo iż dotyczy tragizmu, niech będzie delikatny, choć to.
Bo czy tragizmem nie można nazwać zwierzęcia duszącego się w foliowej torebce, ba! zwierzęcego „dziecka” duszącego się w torebce? Dodam jeszcze w mrozie, ciemności, kiedy jedyne co mu pozostaje to rozpaczliwe łkanie, które staje się coraz cichsze i cichsze… Bo może „Pan” wróci i jednak wyjmie, może zabierze do domu.
… nie wróci …
Powiedzcie mi proszę, bo ja przestaje rozumieć ten świat, jak można???
Jaką bestią trzeba być, aby zgotować żywej istocie tak okrutny koniec, czy część społeczeństwa utraciła choć odrobinkę, malutką, prawie niewidoczną odrobinkę empatii? Czy naprawdę współodczuwanie ogranicza się tylko do najbliższych???
Jak można, patrząc żywej istocie prosto w oczy, zawiązywać ją w torebkę i wyrzucać żyjącą jak śmieć? O ironio, jeden nawet w ową torebkę karmę włożył… Że co? że niby ma się tak zamotane dożywiać, i może przeżyć do wiosny, usamodzielnić się???
Czy taki „ktoś” choć przez chwilę zastanowi się co zrobił? Zastanowi się, kiedy wróci do domu, po „wykonaniu zadania”, usiądzie na ciepłej kanapie, zarzuci nogę na nogę, czy pomyśli co w tej chwili przeżywa „jego” pies czy kot?
…czy jeszcze przeżywa cokolwiek…?
I kiedy łkanie staje się coraz cichsze, kiedy przestaje być zimno, kiedy oczy same zamykają się aby zapaść w sen wieczny czuje, że ktoś delikatnie rozwiązuje torebkę, słyszy ciepły uspokajający głos i już wie, że życie zaczyna się od nowa, jego życie.
TYTKA – znaleziona zamknięta torbie, porzucona w zimie w parku. Już pod naszą opieką bezpieczna, czeka na nowy dom.