Chciałem jeża … no to mam jeża!

att00013.jpg

Jakiś czas temu przez kilka wieczorów czatowaliśmy pod blokiem Joli na zaginionego kota Lesia. Ustawialiśmy klatkę-łapkę, wkładaliśmy do niej kocie przysmaki i skrapialiśmy wejście walerianą, chowaliśmy się za krzakami i czekaliśmy, aż Lesio, wiedziony głodem, zawita do klatki, da się złapać i pozwoli na dokończenie leczenia swojej kontuzjowanej łapki.

Niestety godziny mijały, a Lesio się nie pojawiał. Jednak za każdym razem, z nadejściem zmroku, pojawiały się w polu widzenia inne żyjątka, tuptające całkiem sprawnie, zatrzymując się co kilka metrów i rozglądając do koła. Tak, to właśnie jeże były naszymi towarzyszami w trakcie cowieczornych polowań na zaginionego kota. Na początku nie byliśmy do nich zbyt przyjaźnie nastawieni, ponieważ wchodząc do zastawionej pułapki psuły nam kolejne szanse na upolowanie niewdzięcznika Lesia, który widocznie nie za bardzo doceniał zaangażowanie Joli, Natalii i Ewy w przywrócenie sprawności swojej łapki i bezczelnie postanowił pewnego dnia uciec.

Jednak przenosząc 3 raz z kolei małego tuptaka w miejsce oddalone od klatki, postanowiłem się z nim lepiej poznać. Niestety, chęć zawarcia znajomości była raczej jednostronna, i nowy kolega na każdą moją zaczepkę reagował zwijaniem się w kolczastą kuleczkę. Mimo to, poczułem przypływ sympatii to zwierza i wpadłem na pomysł, aby spróbować go udomowić. Kaja oraz Jola raczej sceptycznie podeszły do mojego pomysłu, najpierw się ze mnie naśmiewając, a później starając się mi uświadomić, że posiadanie jeża w domu może okazać się dużo bardziej kłopotliwe niż mi się wydaje. No i oczywiście zaczęły mówić coś o tym, że przecież tu jest jego dom, że nie będzie się u mnie czuł dobrze i tym podobne głupoty. Oczywiście ich sprzeciw wobec udomowienia jeża nie zmienił mojego podejścia do tego tematu, ale był na tyle silny, że nie widziałem możliwości przekonania dziewczyn do mojego cudownego pomysłu. Po dość długiej i burzliwej dyskusji zapadła decyzja, że jeżeli znajdziemy kiedyś jeża w potrzebie, chorego czy ewidentnie potrzebującego naszej pomocy, to z pewnością go przygarniemy. Przystałem na takie warunki, w myślach snując już plany, jak spowodować, aby jeż wyglądał na potrzebującego, jednocześnie nie robiąc mu krzywdy…

Dość szybko okazało się, że nie muszę mojego niecnego planu wcielać w życie. Oto dziś własnie Kaja wyszła na spacer z naszymi psiakami i napotkała na swojej drodze…no zgadnijcie kogo? Jeża oczywiście. Co więcej, był to jeż ewidentnie potrzebujący pomocy – szedł bardzo wolno, niezbyt chętnie kulił się kiedy do niego podeszła, no i w ogóle, co robi normalny i zdrowy jeż na trawniku w środku osiedla o godzinie 15 po południu? Kaja oczywiście zabrała stwora do domu, i przez telefon oznajmiła mi, że wykrakałem.

Jeż posiedział w łóżeczku dla lalek przez parę minut i pojechał na wizytę do Pani weterynarz. Na początku wydawało się, że nie jest z nim zbyt dobrze – był silnie odwodniony, słabo reagował na bodźce itd. Okazało się jednak, że po podaniu leków i kroplówki poczuł się dużo lepiej. Jest oczywiście poturbowany – być może coś go potrąciło, być może przyczyniły się do tego jakieś psy lub okrutne dzieciaki, no ale nie jest z nim już tak źle. Do jutra zostaje w gabinecie zaprzyjaźnionej Pani doktor a jutro przyjeżdża do nas.

Jednym słowem (właściwie dwoma…): MAM JEŻA! 🙂att00019.jpg