Zawsze kiedyś przychodzi ten dzień,
w którym Twój przyjaciel spogląda Ci w oczy po raz ostatni
i nawet Twoja miłość,
chociażby była najsilniejsza nie jest w stanie tego zmienić…
Śmierć psa …
Każdy właściciel psa wcześniej czy później zetknie się z problemem śmierci ulubieńca oraz jej konsekwencjami. Niestety, życie psa jest dużo krótsze od ludzkiego – przeciętnie około 15 lat; rzadko udaje im się dożyć wieku 18 – 20 lat. Psy rasowe żyją z reguły krócej niż kundle – wszystkie zaś o wiele za krótko w stosunku do naszych potrzeb, natomiast wystarczająco długo, żeby wytworzyć trwałą więź, wystarczająco mocną, aby ich odejście uczynić prawdziwą torturą. Szczególnie bolesny jest fakt, że zazwyczaj trzymamy psa od szczenięcia; jesteśmy świadkami jak rośnie i dojrzewa, jak z naszą pomocą odkrywa świat i swoje w nim miejsce. Przeżywamy niemal te same problemy co z dziećmi, bo a to ząbkowanie, a to za słaby apetyt / za dobry apetyt, tu oparzył nos, tu kuleje, bo ktoś mu nastąpił na łapę, tu pogryzł skarpety pana lub – gdy jakaś gapa zapomniała zamknąć szafkę w przedpokoju – ostrzył sobie zęby na butach, z niewiadomych powodów wybierając same lewe, za to z dziesięciu różnych par.
I tak, jak przywiązujemy się do własnych dzieci, tak samo przywiązujemy się do szczenięcia, które stosunkowo szybko wyrasta na dorosłego psa, będącego pełnoprawnym członkiem rodziny, a jego potrzeby traktowane są tak samo, jak każdego innego domownika. Dostosowujemy harmonogram dnia ,,bo z psem trzeba wyjść’’, wcześniej wracamy z imprez, żeby nie był sam w domu, planując urlop – przede wszystkim sprawdzamy, czy w danym miejscu akceptują psy.
Wszystko układa się dobrze, aż pewnego dnia zauważamy, że nasz czworonożny towarzysz nie jest taki, jak był do tej pory – że coś się zmienia. Staje się mniej energiczny, bardziej leniwy, dużo śpi i tak jakby miał kłopoty z linieniem, bo coraz więcej sierści zostaje na meblach i dywanach. I dopiero widok siwizny na psim pysku uzmysławia nam, że nasz pupil nie jest już nastolatkiem, a raczej jest – ale w sensie dosłownym, czyli w przeliczeniu na psi wiek to już staruszek. Jego lenistwo i wygodnictwo to efekt typowych chorób wieku starczego: reumatyzmu, niewydolności serca, zaburzeń trawiennych. Nagle zaczynamy zdawać sobie sprawę z przerażającego faktu, że nasz pies nie będzie z nami ,,na zawsze’’.
Nasz pierwszy odruch to bunt: nie, to niemożliwe, pewnie mu coś zaszkodziło, on nie jest jeszcze taki stary. Prowadzimy psa do weterynarza i podejrzenie staje się faktem. Lekarz wylicza długą listę psich dolegliwości, dodając podejrzane zgrubienie wokół wątroby, sugerujące zmiany nowotworowe. Na koniec słyszymy: ,, Cóż, sądzę, że najlepszym rozwiązaniem byłoby uśpienie go”. Na rozpaczliwy protest, że może jest jakiś sposób, może zastrzyki, może operacja… słyszymy krótkie: ,,to nie ma sensu”.
Konieczna jest tutaj mała dygresja: to, w jaki sposób lekarz zakomunikuje nam nieraz dramatyczną informację o stanie zdrowia psa i sugestię o ewentualnym uśpieniu, zależy wyłącznie od jego wrażliwości i nie ma nic wspólnego kompetencjami. Większość weterynarzy zakłada, że ich zadaniem jest dbałość o zwierzęta, a właściciele sami mają sobie radzić. A beznamiętna propozycja uśpienia nie wynika z jego obojętności ale z wiedzy i doświadczenia, które mówią mu, że w danym przypadku byłoby to tylko odwlekanie nieuniknionego i niepotrzebne przedłużanie cierpień zarówno psa jak i jego opiekuna. Ponadto weterynarze zdają sobie sprawę, że wiele osób nie zdobędzie się na odwagę, żeby przyprowadzić psa specjalnie do uśpienia i – kierując się wyrzutami sumienia, litością, fałszywą nadzieją ,,bo przecież on tak bardzo nie piszczy, więc chyba go nie boli’’ – przedłużają agonię zwierzęcia.
Każdy chciałby, aby ci, których kocha, żyli wiecznie, a jeżeli muszą umrzeć – to niech to będzie lekka, bezbolesna śmierć: ot, położył się, zasnął i już nie obudził. Rzeczywistość jest jednak znacznie bardziej okrutna, zwłaszcza jeśli chodzi o zwierzęta domowe. Żyją one znacznie dłużej, niż w warunkach naturalnych, a to oznacza, że wydłużył im się okres starości. Natura nie przystosowała zwierząt do znoszenia cierpień wieku starczego, dając im w zamian drapieżniki i surowy klimat. W warunkach domowych, gdy pożywienie i schronienie nie stanowią problemu – na pierwszy plan wysuwa się ucieczka od chorób, które nieodłącznie towarzyszą starości. W czasach współczesnych rzadko zdarza się, żeby ktoś umarł po prostu ze starości, zwykle towarzyszy temu szereg tzw. chorób cywilizacyjnych; dotyczy to również psów, zwłaszcza ,,miejskich’’. Wraz ze starczym spadkiem odporności słabnie serce, odzywają się skatowane spalinami płuca, nerki przefiltrowały już tyle chloru, fluoru, kamienia i innych zanieczyszczeń, że usypałby z nich piramidę, a wątroba dawno zgromadziła cały układ okresowy pierwiastków, z metalami ciężkimi na czele. Jeśli dołożyć do tego częste schorzenia nowotworowe i alergiczne – uzyskujemy obraz daleki od złotej jesieni psiego żywota.
Decyzja o uśpieniu jest bardzo trudna. Oczywiście, nie ma takiej potrzeby, jeśli pies nie cierpi (pamiętajmy jednak, że cierpieć a okazywać cierpienie – to dwie różne rzeczy). Podstawową wskazówką jest jego samopoczucie. Jeśli pies nadal próbuje aktywnie uczestniczyć w ,,życiu rodzinnym’’ wystarczy mu staranna opieka i drobne udogodnienia, typu dodatkowy stopień przy ulubionym fotelu. Jeśli natomiast zaczyna odizolowywać się od otoczenia, zaszywa się na swym legowisku, przestaje reagować na obcych czy zaproszenie na spacer – jest to już sygnał, że musimy ponownie odwiedzić weterynarza a dla naszego towarzysza będzie to prawdopodobnie ostatnia wizyta. Zaczynamy rozpaczliwie szukać wymówek, żeby jej uniknąć. Dręczą wyrzuty sumienia i poczucie winy, bo to niemal jak zdrada i morderstwo za jednym zamachem. Dochodzi do tego strach, że pies przeczuje własną śmierć i co sobie o nas pomyśli w ostatnich chwilach życia. Przypominają się zasłyszane opowieści, jak to psy wyły i próbowały uciekać od weterynarza i jak strasznie cierpiały przy uśmiercaniu. Dla niektórych usypianie psów jest równoznaczne z eutanazją ludzi i widzą tu dylemat natury moralnej. Ale najgorsza jest myśl: ,,Przecież będę musiał przy tym być! Ja tego nie zniosę! Nie mogę patrzeć, jak on umiera!”
O ile nie ma możliwości, żeby pomóc właścicielowi psa, właściciel może pomóc swemu psu. Pierwsza rzecz, to pozbycie się poczucia winy. Nie usypiamy psa dla naszego widzimisię; robimy to wtedy, gdy pies cierpi i nie ma innej możliwości, żeby oszczędzić mu dalszego bólu. Odpowiedzialność za zwierzę nakłada na opiekuna konieczność podejmowania nieraz trudnych decyzji ale jest to regulowane przepisami prawnymi, a te stanowią jasno, że gdy stan zwierzęcia nie rokuje nadziei na poprawę, właściciel ma obowiązek podjąć wszelkie działania zmierzające do skrócenia jego cierpień.
Pies nie przeczuwa własnej śmierci, on tylko rozpoznaje nasz lęk i frustrację i na te uczucia reaguje. Jeżeli wiemy, że nasza decyzja jest słuszna, pies również nie okaże strachu. Sam zabieg – przeprowadzony z odpowiednią ilością środka usypiającego – nie jest bolesny i pies zasypia spokojnie z łbem na kolanach właściciela, który dopiero po dłuższej chwili orientuje się, że jego czworonożny przyjaciel biega już po Ostatniej Łące.
Śmierć kończy cierpienia psa ale dla jego właściciela rozpoczyna się długi i bolesny proces akceptacji straty i powrotu do normalnego życia. Nie ma różnicy, czy pożegnaliśmy bliskiego człowieka czy zwierzę – żal jest ten sam i tylko jego nasilenie zależy od siły wytworzonych między nami więzi. Wiele osób wstydzi się przyznać, że większym wstrząsem była dla nich śmierć domowego ulubieńca niż kochanego, ale rzadko widywanego krewnego. Tymczasem jest to reakcja jak najbardziej naturalna – jeśli nie mamy kogoś na co dzień, jego odejście nie burzy porządku naszego świata.
Żal po stracie bliskiego przyjaciela (obojętnie, dwu- czy czworonożnego) przybiera różne formy, ale zawsze można wyróżnić kilka następujących po sobie etapów.
– szok – gwałtowna reakcja, następująca natychmiast po stracie; nie wierzymy w to, co się stało. Nawet jeśli byliśmy przygotowani (starość, choroba), jeśli byliśmy obecni, gdy weterynarz uwalniał go od cierpień – patrząc na martwe ciało naszego psa, nie wierzymy, że to już koniec. Dużo gorzej, gdy śmierć nastąpiła nagle, np. wskutek wypadku lub gwałtownej choroby. Początkowo nie dopuszczamy do siebie informacji, że to się mogło przydarzyć, a gdy powoli zacznie to do nas docierać, następuje etap drugi:
– gniew – to stadium żalu, trudne do opanowania, zwłaszcza gdy pies śmierć psa była przypadkowa; wyładowujemy frustracji poprzez irracjonalną złość do wszystkich o wszystko. Największe pretensje mamy do tych, których psy żyją i cieszą się dobrym zdrowiem.
Po wybuchach gniewu przychodzi kolej na trzeci etap żalu:
– izolacja i zrozumienie – wyczerpanie atakami złości daje o sobie znać i szukamy odosobnienia, zwykle w poczuciu wyobcowania, niezrozumienia przez otoczenie. Powoli dociera do nas, że cokolwiek byśmy nie zrobili – nic nie zmieni tego, co się stało. Nie ma sensu oczekiwać, że jakimś magicznym sposobem czas się cofnie i usłyszymy w nocy znajomy stukot pazurów po posadzce i węszenie pod drzwiami sypialni. Psa już nie ma i nigdy nie wróci. Gdy w końcu dociera do nas prawda o definitywnym rozstaniu z pupilem, rozpoczyna się najtrudniejszy etap:
– poczucie winy – podczas gdy gniew skierowany był przeciw całemu światu, tym razem obwiniamy siebie. Zaczyna się katowanie ,,gdybaniem’’: ,,gdybym wcześniej zauważył, że jest chory…, gdybym poszedł do drugiego weterynarza…, gdybym nie spuścił go ze smyczy przy ruchliwej drodze…’’. Prawdziwe katusze przeżywają właściciele, którzy usypiali swoje psy – wszystkie wcześniejsze wątpliwości wracają z podwojoną siłą. I chociaż po krótszym lub dłuższym czasie uzmysłowimy sobie, że zrobiliśmy wszystko, co było w naszej mocy, nie uchroni to nas przed kolejnym etapem:
– depresja – w tym stadium jesteśmy już pogodzeni z naszą stratą ale nie z naszym bólem. Zapada twarda decyzja ,,nigdy więcej żadnego psa, drugi raz tego nie zniosę’’. Ból stopniowo przycicha, by co jakiś czas odezwać się gwałtownie, gdy podczas wiosennych porządków natkniemy się na jakieś zapomniane psie zabawki czy zapas kości, przemyślnie poutykanych w zakamarkach szaf.
Przychodzi jednak czas, gdy zaczynamy tęsknić do normalnego życia. ,,Normalnego’’ – czyli do spacerów przy każdej pogodzie; do radosnych powitań, niezależnie od naszego humoru; do wdzięcznego słuchacza, który nigdy nie sprzeciwia się naszym osądom a przede wszystkim do jedynego w świecie, psiego spojrzenia i jego absolutnej, bezwarunkowej miłości. Znaczy to, że doszliśmy do ostatniego już etapu żałoby:
– akceptacja – to pogodzenie się z nierozłącznością życia i śmierci. Albo kochamy i ryzykujemy cierpienie albo nie kochamy wcale. W tym przypadku ceną za psie uczucie jest ból, jaki odczuwamy po jego stracie.
Nie ma żadnych reguł, jak długo człowiek cierpi i ile powinny trwać poszczególne etapy. Jedno jest pewne: taktowne, przyjacielskie wsparcie może pomóc przetrwać najgorszy okres rozpaczy, a właśnie o nie jest najtrudniej. Propozycja prezentu w postaci nowego psa jest równie delikatna co swaty do wdowy podczas pogrzebu męża.
Ktoś wyraził się dosadnie, że w naszym kraju lepiej jest stracić kochankę niż psa – bo za kochanką to chociaż można popłakać. Dziecko, owszem, ma prawo się mazać – od tego jest dzieciak; stara panna również – bo wiadomo, dziwaczka i histeryczka. Ale żeby dorosły chłop jakieś brewerie wyprawiał z powodu psa? Nienormalny czy co? A niech se kupi drugiego i po krzyku.
Trzeba przyznać, że na zrozumienie ze strony otoczenia mało kto może liczyć. W Stanach Zjednoczonych, które przodują pod względem różnorodności grup samopomocy, zorganizowane są specjalne wolontariaty telefoniczne dla ludzi, którzy stracili swoich pupili. My chyba na to jeszcze długo poczekamy. Na razie możemy liczyć na zniecierpliwione zdziwienie, że ,,tyle hałasu o starego psa, gdy w kraju bieda i bezrobocie’’. Pozostaje więc wsparcie innych ,,psiarzy’’, z których część ma już te doświadczenia za sobą. I chociaż rzadko przyznają się do własnych uczuć, wiedzą jak dotkliwie boli taka strata.
Nie mamy wielkiego wpływu na to, jak długie będzie życie naszych ulubieńców, ale tylko od nas zależy jak bardzo będzie ono szczęśliwe ! ! !
Tekst autorstwa dr Ewy Walkowicz (znaleziony w sieci)