Pusia
- Płeć: pies
- Rozmiar: mini
Sądziłam, że przygotowałam się na to, podświadomie wiedziałam, że stanie się to w tym roku, mimo to buntuje się we mnie każdy nerw, każda komórka!
Pusia (imienia z książeczki – Saba – prawie nie używaliśmy, czasem była Dorotką, czasem Księżniczką, najczęściej Ciapusiem i Pusią) była piękna, delikatna a jednocześnie silna i uparta. Była indywidualistką, stoikiem, którego mało co może wyprowadzić z równowagi, pieszczochem i łasuchem jakich mało. Uwielbiała zimę i tylko w tę porę roku można było przekonać się, że ta sunia jednak umie biegać! Nie potrafiła szczekać – od początku, szczególnie z radości, wydawała z siebie dźwięki przypominające skargę i skowyt rozdzieranego psa – zanim sąsiedzi się do tego przyzwyczaili patrzyli na nas wilkiem…około rok temu zawiódł ja słuch więc darła się jeszcze głośniej…Przeżyłam z nią koniec podstawówki, liceum, kiedy to za jej pomocą uczyłam się fizyki (chodziłyśmy po okręgu a ja tłumaczyłam jej jak to chodzi ruchem jednostajnym…), studia, kiedy to obie poznałyśmy i zakochałyśmy sie w Arturze (dwie pokrewne dusze, ubóstwiające jeść i spać 😉 ) i prawie 4 lata mojego „dorosłego” życia. Strasznie śmierdziało jej z pyska, w konkursie na najobrzydliwsze bekanie zajęła by pierwsze miejsce, chrapała jak chłop po ciężkich żniwach…miała puchaty ogon, śliczne małe uszka, niedźwiedzie łapy, piękną czarną sierść, wspaniały charakter!
Gdy z nami zamieszkała prawie wszyscy czuli do niej długo iracjonalną niechęć – została znaleziona gdy jeszcze żyła Wikunia chorująca na ropomacicze. Do śmierci Wiki Pusia musiała sobie radzić z babcią, która poradzić sobie z sunia nie umiała ale od początku było jasne że to nasz dom sobie wybrała. Wiki, ukochana sunia mamy, zdążyła nauczyć Pusię podstawowych rzeczy i odeszła…może dlatego, że było mi żal odtrącanego nowego psa zbliżyłam się do niej od samego początku, to była moja siostra, z którą płakałam, uczyłam się, bawiłam, dorastałam. Wkrótce podbiła serca wszystkich, nawet tych nierozumiejących zwierząt.
Patrząc na Pusię, która jak czołg szła przez życie bez żadnej poważnej choroby, urazu byłam pewna, że będzie to pies, który pewnego dnia swego starczego życia po prostu zaśnie. Utopia…zaczęło się standardowo od niedowidzenia i głuchnięcia, bolały stawy, ciężko było chodzić…potem guz i w wieku 15 lat wycięcie listwy mlecznej, przedziwna grzybica uszu, sztywniejące łapy, przyspieszony oddech, coraz mniej siły. Jeszcze gdy wyjeżdżałam 2 tyg temu na urlop i przekazywałam rodzicom Esika (dla którego była pierwszym „obcym” psem w życiu, który chciał ją mieć za mamę – pamiętam jak mając te 6 tyg latał do jej sutków, plątał się pod nogami…)wszystko było „dobrze” jak na starego psa…3 dni przed moim powrotem dostała gorączki, w dniu powrotu już nic nie jadła, nie chciała siadać ani się kłaść, coś bolało. Każde potknięcie, każdy ruch powodował jej „krzyki”, sądziliśmy że to stawy, jakieś zapalenie. Zawołany wczoraj do domu weterynarz stwierdził ponad 40 stopni gorączki i coś, może przerzuty z sutka, na wątrobie – to ona tak boli, dał znieczulenie, kroplówkę i dziś mieliśmy zabrać ją na prześwietlenie…nie dała się ruszyć, jedynie głaskanie głowy i pyszczka nie wywoływało nieziemskich wrzasków i skarg…nie było innego wyjścia…znów zawołaliśmy weterynarza, który nie widział nadziei…na mój widok machnęła tylko raz ogonem, nie podnosiła głowy, sapała…chemiczny wyzwoliciel pozbawił ja bólu.
Jestem wdzięczna, że odeszła spokojnie, nie zasnęła sama tylko z pomocą lekarza ale w ciszy i spokoju, w znanym sobie otoczeniu, w swoim domu, na swoich poduchach, z moją dłonią na policzku. Udało mi się nie płakać do momentu gdy tata przykrył ją prześcieradłem, kiedy nie musiałam już być spokojna dla niej. Wierzę, że poczekała na mnie, nie wybaczyłabym sobie, gdyby odeszła beze mnie przy boku znajduje więc w jej śmierci jakąś pociechę, bo wiem, że mogło być gorzej, boleśniej, samotniej.
Wspominam moje życie i wszędzie ją widzę czego i kogokolwiek nie wspomnę ona też tam jest. Zawsze była i będzie.
Kalina